AdaWu AdaWu
533
BLOG

Nie wierzcie ginekologom. Kłamią jak psy!

AdaWu AdaWu Rozmaitości Obserwuj notkę 8

 

 

Długo nosiłam się z zamiarem złożenia bloga, ale nie wiedziałam jak się za to zabrać. Nie wiedziałam jak się tym wszystkimi bajerami posługiwać żeby to, co napiszę było gdzieś widoczne. To po pierwsze. A po drugie, przyznam, że się bałam ośmieszenia. No bo niby dlaczego miałabym się nie bać skoro nigdy nie popełniłam nawet komentarza, a co dopiero mówić o jakimś samodzielnym wpisie. Znaczy się notatce, gdyż słowo „wpisie” może oznaczać, że albo jestem z Kaczyńskim , albo przeciw niemu. A ja nie chcę być z nikim kojarzona, a już na pewno ( nigdy nie wiem jak się pisze „na pewno” razem, czy oddzielnie. W szkole niestety nie byłam orlicą) z politykami, a nawet moja siostrą. Skaranie boskie tylko z taką siostrą.

Ale wczoraj się wreszcie przemogłam. Przeglądam sterty naszych babskich pism i widzę, że prawie każda z nas przemieniła się z dobrej żony i matki, gospodyni i kury domowej w pisarkę. A  w tym Internecie to ci dopiero! Tyle rozmaitych kobiet pisze, jedne pod własnym imieniem, a inne pod obcym.
Zupełnie nie rozumiem tych, co to sobie powymyślały jakieś przecudaczne nicki.
Nie dawno sprawdziłam u dr Googla, co to słowo „nick” oznacz i teraz już też wiem. Ha cha cha. A kiedy usłyszałem, że jedna pani dostała literackiego Nobla za krótkie formy!

Miałam kiedyś takiego faceta, poznaliśmy się przez Internet, Stefan mu było. I wiecie co – nie warto, szkoda czasu. Krótka forma, to najczęściej mniej niż krótko i tylko tyle. 
Ta nagroda, ten Nobel podziałał na mnie jak płachta na byka. Mówię sobie: „a co mi tam, też napiszę”. No i postanowione. Dawno mnie nosiło, a wiadomo: „Nosił wilka razy kilka i uszyli z igły widły…” Albo jakoś tak. W każdym bądź razie, jednej piszącej baby więcej. Ha cha cha. 

Przeczytałam kiedyś w jakimś poradniku o pisaniu, że tak naprawdę to najważniejszy jest tytuł, a dopiero potem liczy się reszta, I wiecie co? Myślę sobie, że coś w tym musi być.
Tytuł to jak szyld, albo napis na murze. I zaraz mi na myśl przyszło, że to rodzaj wizytówki.
O tym Stefanie szybko zapomniałam – nawet nie było czasu, aby się przyjrzeć. Ot, krótka forma nieliteracka. Ale po nim był Zygfryd.
Kurna, kto jemu takie coś mógł zrobić?! Myślę sobie: „pewnie jakie imię, taki facet”. Kiedy go ujrzałam natychmiast chciałam uciec. Ale w tej knajpce były tylko jedne drzwi! I właśnie on w tych drzwiach stał z bukietem chryzantem i wielką butelką prawdziwego szampana. Z wyglądu był mniej niż średnio ładny. Ale kiedy już wypiliśmy tego szampana zgodziłam się na bliższe poznanie.
Powiem tylko, że to nie była żadna tam „krótka forma”. Przeciwnie, to było jak dalekomorska wyprawa w nieznane wielkim statkiem. A on, Zygfryd, był szyldem – wizytówką prawdziwej samczej męskości. Taki prawdziwy brzydal. Och!

A co ma tytuł do wiatraka? Otóż tyle co moja wizyta w gabinecie u pana doktora, który studiował pięć lat medycyny chyba tylko po to, aby teraz sobie dowoli popatrzeć i podotykać. Muszę też bez bicia się przyznać, że mimo wszystko jednak wolę facetów w tej profesji. Są, jakby nie patrzeć, mniej oschli i zdecydowanie bardziej delikatni. Nawet wtedy, gdy świntuszą. Ten mój, u którego byłam akurat zastępował mojego lekarza prowadzącego – wyjechał ponoć z kochanką na Cypr. Ale mi nic do tego. Tylko szkoda mi tej jego żony. Znam ją, bardzo miła, elegancka i serdeczna kobieta. Porządna, nie jakaś tam lafirynda.
Ten nowy mówi „proszę to, proszę tamto” jakbym była jakaś głupia, albo coś. Przecież wiem, że jak z cyckami to do od góry do połowy. Ja akurat byłam od połowy w dół. Zaraz zauważyłam, że gapi się dość nieprzyzwoicie, a kiedy wylądowałam wreszcie na fotelu, on do mnie z takim tekstem wyleciał: „Szkoda, że to nie fotel Henryka VII”.
Oho! Myślę sobie – ma mnie za totalną blondynę, właścicielkę zgrabnej pupy i ładnych cycków. Odpowiadam. „Panie doktorze płatki uszu się panu zarumieniły. A na tym fotelu, to w którym miejscu pan siebie widzi, doktorze? Góra, klęcznik, czy dół?”
Zdębiał. Zaczerwienił się biedaczysko, aż zrobiło się mi go troszeczkę żal. Ale w gruncie rzeczy triumfowałam. Myślę sobie: „Masz baranie za swoje. A taki chciałeś być do przodu.”
Kiedy się ubierałam już się nie gapił. Udawał, że coś pilnie notuje. Nie umówiłam z nim kolejnego terminu wizyty. Poczekam aż doktor Grzegorz wróci z tego Cypru, bo kiedyś wrócić przecież musi.

Z lekką nutką zniecierpliwienia, ale też jakimś rodzajem pewnej niepewności, czytam sobie to, co napisałam i wiem, że „pierwsze koty za płoty” poszły. Teraz wszystko zależy od tego, czy konkurencja mnie przyjmie, czy będę musiała jeszcze wylać wiele potu i łez i cierpliwie czekać na swoje siedem minut.

AdaWu
O mnie AdaWu

Interesująca

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Rozmaitości